Hitler na tronie w Barcelonie
Kolejny pochmurny, zimowy poranek. Chłód, a nawet ziąb, w tym roku był niespotykanie przenikliwy i wilgotny. Przekonywał zza okna, że lepiej zostać w domu.
Podszedłem do ekspresu, włożyłem do niego małą kapsułkę z kawą, spojrzałem na migające żółte światełko.
Odkamienić – mruknąłem do siebie, lekko niewyspany.
Ekspres od paru dni przypominał mi, że i jemu czasem należy się kąpiel, inaczej zapchane dysze nie będą już dłużej ze mną współpracować. Wcisnąłem guzik i po chwili usłyszałem charakterystyczny syk. Z gorącej dyszy popłynęła ciemnobrązowa stróżka, napełniając mój kubek świeżą, poranną kawą. Jej aromat zaczął roznosić się po całym domu, nieco rozjaśniając ten zimny i pochmurny poranek.
Jakie plany na dzisiaj? – spytała z łazienki, nakładając pomarańczowy cień na powiekę oka.
Idę na spacer, jak codzień – odpowiedziałem z lekkim grymasem na twarzy, biorąc łyk ciepłej kawy. Boże, jak ja lubię ten aromat o poranku.
Kawa, orzech, czekolada, jaki to smak? − zastanawiałem się przez chwilę, delektując się kolejnym łykiem. Chyba wiem! To … studia − wpadła mi do głowy zabawna myśl.
Na studiach zdarzało się nam zabierać wykładowców na kawę i rozmawiać z nimi o rzeczach, które niekoniecznie mieściły się w programie nauczania. Tak, to był ten smak!
To wstąp sobie do “Re-read” na Passeig Sant Joan – powiedziała, stojąc przed lustrem i nakładając kolejną, tym razem, czerwoną warstwę cienia.
Boże, jaka ona jest ładna – pomyślałem, odstawiając kubek na szafkę. Każdego dnia dostrzegałem to w trochę inny sposób i muszę powiedzieć, że naprawdę rewelacyjnie się starzała.
Podszedłem do niej i czule obejmując ją w pasie, delikatnie pocałowałem w szyję. Wiesz, jesteś jak wino, im starsza, tym lepsza – powiedziałem, puszczając do niej oczko do lustra. Roześmiała się, odpowiadając tym samym. A z tym re-readem to niezła myśl! Już dawno tam nie byłem – dodałem po chwili, patrząc w jej lustrzane odbicie. Tak, pójdę do re-reada, a potem pod Łuk Triumfalny – zobaczę, co się tam dzieje.
Zima jest idealnym czasem na takie spacery. Nie ma turystów, więc w ciszy i spokoju można zwiedzić miasto, czy wręcz rozkoszować się nim.
Re-Read
Niesamowita jest pomysłowość Hiszpanów! Nigdy nawet bym nie pomyślał, żeby otworzyć sklep, w którym każda, ale dosłownie każda książka kosztowałaby 3 € albo … mniej! Kiedy pierwszy raz odwiedziłem ten sklep, byłem najnormalniej w świecie w szoku. Jeszcze większy szok przeżyłem, kiedy dowiedziałem się, że jest to potężna sieć, która ma ponad 50 punktów sprzedażowych zlokalizowanych w całej Hiszpanii!
Uwielbiam ten sklep! Za 10 € mogę dostać 3 dowolne książki, bez względu na to, czy miałyby to być albumy fotograficzne, przewodniki, książki naukowe, komiksy czy tomiki poezji. Mogę mieć naprawdę wszystko! Jeśli tylko jestem w pobliżu, ta księgarnia zawsze jest obowiązkowym punktem mojej wędrówki!
Wszedłem do środka i od progu otoczył mnie delikatny półmrok i pewna magia książek, które umieszczone na regałach, czekały na swoich przyszłych właścicieli. Ich zapach rozchodził się po całej księgarni. Czuć było ducha tego miejsca, który napełniał je aurą niesamowitości. Podszedłem do półki, gdzie leżały książki poświęcone Barcelonie. W końcu Barcelona, ten mój dom, to była zarówno moja praca, jak i moje hobby, Barcelona i ja mieliśmy pewien układ: ja odkrywałem jej sekrety i tajemnice, a ona coraz więcej sekretów przede mną ukrywała. Ten układ, który realizujemy od dobrych kilku lat, zawarłem z miastem, jak tylko odwiedziłem je pierwszy raz, a miasto przystało na te warunki.
Albumy najważniejszych zabytków Barcelony piętrzyły się na półkach. Historia miasta z czasów wojny domowej, książki opowiadające o frankizmie, komiksy poświęcone Gaudiemu, czy książki na temat jego życia, a nawet książki kucharskie z przepisami typowymi dla regionu Barcelony; czułem się, jakbym miał pięć lat i jakby zaprowadzono mnie do sklepu z cukierkami, gdzie wszystko mogę zabrać i spróbować, gdzie mogę ułamać sobie dowolny kawałek dowolnej słodkości i zjeść go bezkarnie, a potem napchać tymi słodyczami kieszenie i po prostu pójść sobie do domu – to był KSIĄŻKOWY RAJ!
Przeglądałem i wybierałem kolejne książki i albumy, kiedy nagle moim oczom ukazała się zupełnie niepozorna La Catedra de Barcelona.
Hmm, wiem wiele na temat katedry, ale ciekawe, co nowego tam znajdę – pomysłałem i odłożyłem książkę na moją stertę książek “do kupienia”. Komiks o Gaudim, ten wydawał mi się całkiem ciekawy, kiedy nagle dostrzegłem dzieło jeszcze bardziej intrygujące … Batman w Barcelonie! Superbohaterowie dotarli nawet tutaj, super! – kolejna pozycja wylądowała na stercie.
Hmm, a te legendy? – mruczałem pod nosem oglądając kolejną publikację. – Nieee, znam je wszystkie i mam już je gdzieś spisane – w takim natłoku książek czasem umykało mi, w którym kompendium opisane są dane wydarzenia – A może to? – zastanawiałem się oglądając ciemnoniebieską grubą książkę, będącą autobiografią jednego z katalońskich polityków. – Za mało obrazków – uśmiechnąłem się pod nosem i szybko odłożyłem ją z powrotem na półkę.
Dobra, wezmę sobie jeszcze tylko to i idę do kasy – powiedziałem do siebie, umieszczając na szczycie sterty poradnik, jak się ubrać się na katalońską fiestę.
Podszedłem do stolika z kasą i zdałem sobie sprawę, że dopiero teraz będzie czekał mnie najtrudniejszy moment. Wprawdzie mogłem zabrać ze sobą wszystkie te książki, ale musiałem dbać tak o moje plecy, które mają donieść zakup do domu, jak i o moje półki, które ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, niestety okazały się mieć skończoną pojemność.
Trzeba było dołożyć 5 € i kupić regał z gumy – mamrotałem pod nosem, przedrzeźniając samego siebie na myśl, że większość z wybranych już pozycji będę musiał odłożyć z powrotem na półki.
Wtem usłyszałem głos sprzedawcy: Chcesz siatkę? − pytał, zaczynając kasować książki, które przyniosłem.
Poczekaj sekundę, tak,… albo moment, sekunda – zdezorientowany zdałem sobie sprawę, że moment selekcji książek właśnie następuje i mam tylko parę sekund (albo mniej), żeby wybrać odpowiednie trzy książki, które zabiorę ze sobą do domu, a sterta, którą przyniosłem do kasy liczyła ich kilkanaście.
Ale dlaczego tylko trzy? Weź je wszystkie! Są ładne, fajne, na pewno ci się przydadzą! – podpowiadał jakiś mój wewnętrzny głos.
Dobrze, chcę tę, tę i tę, albo … nie, niech będzie ta, i ta, i ta – tak, tak chcę! – Lekko zagubiony wprawiłem w rozbawienie sprzedawcę.
Dobrze, 10 € – powiedział, pakując ostatnią pozycję do siatki.
Trzymaj! – podałem mu banknot i zabrawszy książki, wyszedłem ze sklepu.
Passeig Sant Joan
Passeig Sant Joan to bardzo przyjemny deptak. Po jego obu stronach ciągnie się jezdnia, środek natomiast pozostawiony jest tylko i wyłącznie pieszym i spacerowiczom. Nawet rowery nie mają tutaj wstępu, czego skrupulatnie pilnują przechadzający się deptakiem policjanci.
Chwila przerwy po tak ciężkim zadaniu – pomyślałem, trzymając w ręku siatkę z trzema książkami – Coś bym może zjadł? – ciągnąc dalej ten swój wewnętrzny monolog, poszedłem do znajdującego się obok księgarni sklepu.
Hiszpanie są niesamowici! Amerykanie mają burgery, Francuzi rogaliki, a Hiszpanie … kanapki. Hiszpania to istne królestwo kanapek! – kanapka i kawa – Czy naprawę można chcieć czegoś więcej?
Pomimo że dzień był mocno pochmurny, usiadłem na ławce, i z kanapką i kawą w ręku, zacząłem przeglądać, co ja właściwie kupiłem?
Pan polowania – powiedziałem do siebie, biorąc łyk kawy i przewracając kolejne strony w bogato zdobionym albumie.
Nad głową zaskrzeczały mi papugi, które wyraźnie zaczęły szukać czegoś do jedzenia. Rzuciłem im kawałem kanapki i wróciłem to kartkowania kolejnych książek.
Gdy przeglądałem tę o barcelońskiej katedrze, nagle spomiędzy kartek wysunęły się dwie pożółkłe koperty.
List
Koperty na pewno były stare; rozcięte na górze, z przyklejonym i ostemplowanym znaczkiem pocztowym. Na znaczku przedstawiono dłoń odsłaniającą kotarę, za którą skrywała się kula ziemska. Na dole był napis: Paris 1937, Expositia internacionale. Listy zaadresowano do Seniory Marii Perez.
Uczucie zdziwienia przerodziło się w podniecenie, ale też w strach. Poczułem ciarki na plecach, kiedy zajrzałem do koperty – w środku był list!
Droga Matko,
piszę z Paryża. Wysłali nas do zbadania Światowej Wystawy.
Nowy mundur dobrze się prezentuje. Liczę na awans do Ahnenerbe w SS.
Paryż jest dziś bardzo słoneczny.
Wieża na Polach Elizejskich jest naprawę wielka. Jak udało się Francuzom ją zbudować?
Musieli wzorować się na naszej myśli i technologii. Potęgi równej Niemcom nie ma na świecie!
Nasza armia nie ma sobie równych na lądzie, morzu i w powietrzu!
Niemcy to wielki naród i tutaj to widać. Dobrze, że ojciec zdecydował się przenieść!
Wspaniale jest tu widzieć górujący pawilon, zwieńczony stalowym orłem III Rzeszy!
Zwiedziłem pawilon hiszpański. Wracają wspomnienia.
Czas mieszkania w Cornella, młodzieńcze lata.
Źle, że w naszym byłym kraju trwa wojna. Choć przewagę ma gen. Franco.
Może liczyć na pomoc Rzeszy. Sam Führer wysłał mu najlepsze samoloty!
Hiszpanie przywieźli tron z Barcelony. Pewnie zainteresuje dowództwo.
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze. Gdy czas pozwoli, razem z Elke odwiedzimy Ciebie i Ojca.
Do zobaczenia,
Twój Uwe
Kim był Uwe? Co to ta Ahnenerbe? III Rzesza? – Boże, co ja mam w rękach? – zacząłem cały wewnętrznie się trząść. Pot spłynął mi koło ucha, kiedy uświadomiłem sobie, że właśnie znalazłem list pochodzący sprzed wojny! Papugi chodziły obok ławki, kompletnie nie zwracając uwagi na moje odkrycie i wyszukiwały kolejne okruchy z mojej kanapki. Życie toczyło się dalej.
Wziąłem łyk kawy. Spokojnie, co ja w ogóle znalazłem? O czym pisze ten Iwo? Uwe! O czym pisze ten Uwe? – poprawiłem się, spoglądając ponownie na kartkę.
Wyjąłem z kieszeni telefon i zacząłem szukać.
Ale jaja! – wykrzyknąłem, wzbudzając zdziwienie przechodzących obok osób. – To jest wręcz niemożliwe! − dodałem już pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Ahnenerbe to nazistowska organizacja założona przez Heiricha Himmlera (reichsfuhrera SS – głównodowodzącego SS) było to Towarzystwo Badawcze nad Pradziejami Spuścizny Duchowej, Niemieckie Dziedzictwo Przodków − czytałem w Wikipedii.
Czyli co, szukali magicznych przedmiotów? – uśmiechnąłem się do siebie i już oczami wyobraźni widziałem na mojej ławce Indianę Jonesa w jego kapeluszu, szykującego się do rozwiązania kolejnej zagadki. Czułem, że chyba potrzebny mi kapelusz.
Wystawa światowa odbywała się w tamtych czasach co roku. Prezentowano na niej dokonania inżynierskie ludzkości. To właśnie z okazji tego wydarzenia powstały Wieża Eiffla, Łuk Triumfalny w Barcelonie czy pałac Alfonsa XIII na wzgórzu Montjuïc. Wystawa, która odbyła się w 1937 roku w Paryżu była nietypowa ze zwględu na ówczesną sytuację polityczną w Europie
Hiszpania od blisko dwóch lat pogrążona była w wojnie domowej. Naprzeciw siebie stanęli frankiści wraz z prawicowymi oddziałami Falangi, dowodzeni przez generała Franco, a wspierani przez Włochów i hitlerowskie Niemcy oraz hiszpańscy republikanie, których w działaniach wojennych wsparli między innymi Francuzi i ZSRR. Czas wojny domowej to jeden z najkrwawszych momentów w historii Hiszpanii. Aby w 1937 roku w Paryżu olśnić świat bogactwem ,Hiszpanie wywieźli z kraju największe skarby królestwa!
Rok 1937 – Barcelona
Myśli ksiądz, że to dobry pomysł? – spytał wystraszony, kończąc podpisywać dokumenty.
To kwestia tradycji i odpowiedzialności za przyszłe pokolenia. Musimy to zrobić i nie możemy pozwolić, aby to dziedzictwo zostało zaprzepaszczone – odrzekł.
Dwóch mężczyzn w czarnych sutannach doglądało pod barcelońską katedrą załadunku skrzyń na wielki ciężarowy samochód. Zbliżał się wieczór.
Ale to jeden z najważniejszych skarbów królestwa! Nasza historia, nasza legenda. Nie boi się ksiądz, że jeśli to przepadnie, to cześć nas, naszej kultury, przepadnie razem z tym? – pytał wyraźnie roztrzęsiony. Cały dygotał i widać było, że jest to dla niego bardzo istotne.
Mój drogi, ten podróżny tron przez prawie 500 lat wędrował po niemal całej Europie i nie zaginął Bóg i tym razem nie pozwoli, by przepadł – odparł, choć nieco strapiony. A co się tyczy legendy, że kto na nim zasiądzie, panować będzie nad Katalonią, a nawet nad całym światem to, jak widzisz, siostra Tekla na ten moment nie jest ani królem świata, ani Katalonią na razie też nie rządzi – rzucił gniewnie na myśl o przykrym incydencie, którego dopuściła się zakonnica.
No tak, byle tylko na tej wystawie nic mu się nie stało, nie daj, Boże – powiedział jego rozmówca, splatając dłonie.
Bądźmy dobrej myśli – poklepał go po ramieniu.
Ten dzień!
Ale jaja! – miałem właśnie przed sobą list nadany przez Uwe Kastora do jego matki, Marii Perez, mieszczanki z Katalonii, która wraz ze swoim mężem, Vittorem Castillo, przeprowadziła się do hitlerowskich Niemiec. Czułem, że zaczyna się jakaś wielka przygoda. Ten dzień, niby tak pospolity, skrywał jakąś wielką tajemnicę, a ja właśnie miałem ją odkryć!
Wiedziałem już naprawdę sporo, ale nadal nie znałem odpowiedzi na pytanie, o jakim tronie pisał w swoim liście Uwe?
Wyjąłem drugi list. Ciemnogranatowe litery pisane twardym, ostrym gotykiem na pożółkłej kartce ujawniały charakter autora. Kilka z nich było jakby lekko rozmazanych, jakby ktoś przeciągnął po nich rękawem wojskowego munduru. Zacząłem czytać, a wokół mnie małe papugi nadal szukały czegoś do jedzenia.
Kochana Matko,
dotarła do mnie wiadomość o Twojej chorobie. Ogarnia mnie ogromny smutek i żal na myśl, że mogę nie zdążyć się z Tobą zobaczyć. Wspomnienia dziecięcych lat, gdy biegałem przy Tobie boso po trawie; wspomnienie Twojego uśmiechu i tych wszystkich ciepłych letnich wieczorów wracają do mnie, przepełniając me serce ogromnym cierpieniem. Pamiętam wszystkie chwile spędzone z Tobą na naszych wędrówkach po górach. Nasze rozmowy, gdy pytałaś o moje pierwsze miłości i gdy tuliłaś mnie do snu, gdy bałem się przeprowadzki do nowej ojczyzny. Wiem, że ciężko było Ci zaakceptować decyzję Ojca o wyjeździe do Rzeszy, porzucić dla nas to wszystko i poświęcić nam całą siebie.
Mimo iż od najmłodszych lat wychowywany byłem przez Ojca na żołnierza, teraz boję się bardzo, że nie zobaczę Cię więcej. Kochana Mamo, wiedz, że miłość moja do Ciebie jest wielka. Kiedy tylko powrócimy z Hiszpanii, przyjadę, by znów potrzymać Cię za rękę i tym razem to ja opowiem Ci o Twoim kraju, który tak kochałaś i zostawiłaś specjalnie dla nas. W najbliższych dniach towarzyszyć będę szefowi w jego wyprawie do Hiszpanii, przygotowując wizytę w Hendaye, gdzie Führer ma spotkać się z gen. Franco. Szef chce również odwiedzić opactwo Montserrat oraz barcelońską katedrę. Na rozkaz samego Führer będziemy chcieli zabrać ze sobą tron, który widzieliśmy na wystawie. Wiem, że to ważny skarb dla Hiszpanów. Pamiętam, jak opowiadałaś mi baśnie i legendy o ostatnim władcy Katalonii, o jego weselu w zamku u podnóża góry Tibidabo i o tym, jak wielka była wówczas Katalonia. Niemcy to wielki naród, ale tron ten powinien pozostać w Hiszpanii.
Kocham Cię, Matko
Uwe
Wow! − nie mogłem otrząsnąć się z wrażenia.
Poważnie jest jakiś tron? Kurcze, nie wiem – myśli wirowały mi w głowie. Znałem wiele sekretów katedry, jednak nic nie wiedziałem, że znajduje się tam jakiś tron, a tym bardziej taki, który chciał przejąć Hitler! – To się nie dzieje naprawdę – pomyślałem.
– W sumie nie mam daleko do katedry, tyle że jest już prawie południe. Drzwi zamykają za 30 minut, nie zdążę tam dojść – bijąc się z myślami i nie dowierzając temu, co znalazłem, schowałem listy pomiędzy kartki książki i postanowiłem jednak spróbować dostać się do katedry. Czas mijał nieubłaganie. Wskazówki zegara raz po raz przesuwały się w rytmie tik − tak, tik − tak, przybliżając nieubłaganie chwilę zamknięcia świątyni. Przyspieszyłem kroku; tik − tak, tik – tak. Spojrzałem na zegarek: miałem 12 minut i ok. 2 km do przejścia. Zacząłem biec. Tik − tak, tik – tak. Pędziłem ulicami miasta, torba zarzucona przez ramię raz co raz odbijała się to od moich pleców, to lądowała na brzuchu, spowalniając mnie w tym morderczym wyścigu z czasem. Tik − tak, tik – tak. Słyszałem je tak głośno, jakby ktoś krzyczał mi do ucha. Tik − tak, tik – tak; 8 minut; tik − tak, tik – tak; kilometr; tik − tak, tik – tak; 6 minut; tik − tak, tik – tak. – już wiedziałem: jestem bez szans. Wyczerpany i zziajany musiałem się zatrzymać. Nie dam rady − nie zdążę wejść przed zamknięciem. Tik − tak, tik – tak. Wskazówki nieubłaganie, choć jakby nieco ciszej, wybijały swój rytm. Ech, pozostaje mi wrócić do domu i przez resztę dnia zastanawiać się, czy i co ukrytego jest w katedrze. Zrezygnowany odwróciłem się na pięcie ― tik − tak, tik – tak ― i wtedy zobaczyłem … rower! Stacja rowerów bicing, w której zaparkowany jest rower!
Podbiegłem i wskoczyłem na siodełko. Rower leniwie przechylił się na lewą stronę, tak jakby oczekiwał na zielone światełko, które pozwoli mu wyjechać ze stacji.
Pstryk! Jest, mam rower! Jadę, gnam, pędzę! Jestem na miejscu. Plac katedralny. Tik − tak, tik – tak – minuta!!!
Jestem!
Katedra
Katedra Barcelońska robi niesamowite wrażenie chyba na każdym, kto zdecyduje się do niej wejść. Jej wielkie, wręcz monumentalne wnętrze zawsze budziło u mnie jedno pytanie – jak prawie 1000 lat temu ludzie potrafili wybudować coś takiego, nie mając prawie żadnych zaawansowanych narzędzi? Jak oni potrafili to wszystko policzyć? A te witraże! Wspaniałe! – rozglądałem się po wnętrzu katedry, jak za każdym razem, gdy przekraczałem jej progi. Za każdym razem odnajdywałem też coś nowego w jej wnętrzu. Zziajany, łapiąc pomału oddech, nagle usłyszałem:
Czy jest pan mieszkańcem Barcelony? – powiedziała do mnie młoda dziewczyna, siedząca za dziwnym, drewnianym stołem, umieszczonym zaraz przy wejściu.
Tak – odpowiedziałem nieco zdziwiony, kiedy już ją zauważyłem. – Dlaczego pani pyta? – spytałem.
Dla mieszkańców Barcelony wejście do katedry jest darmowe, natomiast od pozostałych osób pobieramy opłatę. Czy mogę zobaczyć jakiś dokument? – powiedziała, uśmiechając się do mnie.
Eee, tak, proszę – nieco speszony i zdezorientowany podałem jej moją kartę rezydencji.
Dziękuję. Czy chce pan może mapkę? – powiedziała do mnie, wciąż się uśmiechając.
Nie dziękuję, ale mam pytanie. Czy znajdę w katedrze kogoś, kto może mi potwierdzić jedną historię? Historię z czasów wojny domowej? – spytałem.
O, z czasów wojny? Wydaje mi się, że nie, przykro mi – odpowiedziała, wyraźnie smutniejąc na twarzy.
Szkoda – odrzekłem zrezygnowany.
Skoro jestem już w środku, to usiądę, chociaż na chwilę, choćby po to, by złapać oddech – pomyślałem. Szkoda byłoby po tym biegowym wysiłku, teraz tak po prostu wyjść.
Usiadłem w jednej z ław i zacząłem rozmyślać, a może bardziej się modlić. Zdawałem sobie pytanie, jak to możliwe, że nie ma tu nikogo, kto mógłby mi opowiedzieć o historii tego miejsca w czasach wojny domowej. Czy tron, o którym wspominał Uwe, naprawdę istnieje? Jakie moce magiczne przypisywał mu Himmler? Te pytania piętrzyły się w mojej głowie. Zrezygnowany wstałem po chwili i zacząłem kierować się do wyjścia.
Przechodząc obok biurka, postanowiłem zapytać jeszcze raz, ale tym razem bezpośrednio o tron!
Czy w katedrze jest jakiś tron? – spytałem nieco niepewnie.
TAK! – usłyszałem.
A czy można go zobaczyć? – wręcz oniemiały wydusiłem z siebie.
TAK – ponownie zadudniło w moich uszach. – Jest w muzeum katedralnym. Bilet kosztuje 2€.
Nie czekając, położyłem przed nią monetę o nominale 2 € i odebrałem bilet. Jak to możliwe?! Dlaczego nie powiedziała mi wcześniej?! Gdybym nie zapytał, niczego bym się nie dowiedział – złość, niedowierzanie, radość i ekscytacja na przemian zalewały mój umysł mieszając się ze sobą.
Proszę za mną – powiedziała.− i zaprowadziła mnie do katedralnych krużganków.
Tron Króla Martina
W holu Katedralnego muzeum, do którego zaprowadziła mnie dziewczyna, siedział bardzo stary, siwiuteńki ksiądz. Miał dobrze ponad 80 lat. Za nim znajdowała się przepiękna sala wypełniona obrazami, a z boku kolejna. Było to dużo mniejsze pomieszczenie, wypełnione promieniami złotego światła.
Podszedłem do księdza:
Przepraszam, mogę zająć chwilę? – spytałem niepewnie.
Słucham, młodzieńcze – odpowiedział ksiądz, spoglądając na mnie.
– Znalazłem pewne listy, w których autor opisał pewien tron z barcelońskiej katedry. Chciałem się dowiedzieć, czy ten tron rzeczywiście istnieje i czy te listy są prawdziwe? Może mógłby ksiądz rzucić na nie okiem?
Tak, istnieje – pokiwał głową starzec. – Pokaż te listy – zwrócił się do mnie.
Starzec pogrążył się w lekturze.
– Widzisz, chłopcze – powiedział po chwili. − Te listy są autentyczne i opisują wydarzenia, które miały tu miejsce wiele lat temu. Ale zanim ci o nich opowiem, wiedz, że tron, o którym mówisz, to tron podróżny króla Martina, ostatniego władcy Katalonii, który niestety zmarł bezpotomnie. Przed swoją śmiercią postanowił on ofiarować tron Bogu. Dlatego właśnie, synu, znajduje się on w katedrze i umieszczona jest na nim monstrancja z ciałem Chrystusa. Jest też pewna legenda, która mówi, że ten, kto zasiądzie na tym tronie, będzie królem Katalonii, a być może i całego świata. W czasie wojny domowej nasz przełożony zdecydował, że opuści on Barcelonę i pojedzie na wystawę do Paryża. Chcieliśmy go przede wszystkim chronić przed działaniami wojennymi. Nie mogliśmy pozwolić, aby został zniszczony podczas bombardowań. Nie przewidzieliśmy tylko, że zainteresuje się nim Hainrich Himmler z niemieckiego SS. Szukał on po całej Europie magicznych, jego zdaniem, artefaktów. Kiedy tylko dowiedział się o istnieniu tego tronu, postanowił sprowadzić go dla Hitlera do III Rzeszy. Stało się to możliwe, kiedy wojnę domową wygrał generał Franco, wspierany właśnie przez nazistów. Tylko dzięki niejakiemu Uwe, którego listy trzymasz w ręku, udało się ocalić tron. Posunął się on do niesamowitego fortelu, wręcz sabotażu, i podczas wizyty w Barcelonie ze swoim szefem Himmlerem tak zaplanował jej przebieg, że zabrakło im czasu na odwiedzenie nas w barcelońskiej katedrze. W efekcie tron bezpiecznie pozostał w Barcelonie. Ten tron to nasza największa pamiątka po świetności katalońskiego ludu i imperium, jakim byliśmy za czasów króla Martina.
Idź, zobacz, tam stoi! – starzec wskazał mi ręką drogę.
Wszedłem do niewielkiego pomieszczenia. Na jego środku stał ON!
Niesamowicie zdobiony wielkimi szlachetnymi kamieniami i cały wykonany ze złota. Na środku, otoczona koroną, ustawiona była wielka, złota monstrancja, przypominająca kształtem strzeliste wierze katedry. Absolutnie genialne połączenie tronu i ołtarza! – pomyślałem. – Ten skarb naprawdę robił wrażenie!
Wyszedłem z katedry jakiś taki odmieniony. Dotarło do mnie, że to miasto ma naprawdę długą i burzliwą historię, pełną sekretów i magii.
Na placu przed katedrą świeciło ciepłe, hiszpańskie słońce na bezchmurnym niebie, a papugi raz po raz przelatywały nad moją głową.